Szczepienia – dylematy początku XXI wieku
W 2008 roku Warszawa była miejscem pierwszej w Polsce międzynarodowej konferencji dotyczącej powikłań poszczepiennych, zorganizowanej staraniem Pani prof. Majewskiej z INiP.
Okazało się, że sytuacja jest dużo gorsza aniżeli ta opisywana przeze mnie przed 13 laty. Przeprowadzone w różnych ośrodkach naukowych badania eksperymentalne, kliniczne i statystyczne udowodniły ponad wszelką wątpliwość nie tylko bezpodstawność stosowania masowych szczepień, ale także pokazały toksyczność tego, co nazywa się enigmatycznie dobrodziejstwem ludzkości. Obecnie już tylko wyjątkowo niedokształcony osobnik może mówić o pozytywnej stronie szczepień.
Przykładowo, dodawanie rtęci do szczepionek rozpoczęto w 1930 roku. Do tego czasu nie znano choroby zwanej autyzmem. Po raz pierwszy opisano takie chore dziecko w 1938 roku. Ale gwałtowny wzrost zachorowań zdrowych dzieci w 2 – 4 roku życia na autyzm nastąpił dopiero w latach 90-ych ubiegłego roku, po wprowadzeniu tzw. szczepionek potrójnych. O ile w latach 70-tych XX wieku notowano jedno zachorowanie na autyzm na 10 tys. nowo narodzonych dzieci, to po wprowadzeniu tych nowych szczepionek w 1991 roku jedno zachorowanie notowano raz na 150 zaszczepionych dzieci.
Gdyby stosować zasady farmakopei (czyli biblii dla lekarzy i służby zdrowia) to tylko ilość rtęci, zawartej w szczepionce mogłaby być użyta dla dziecka o wadze 135 kg. Wiadomo, że ośrodki szczepionkowe zalecają jednorocznemu dziecku nawet 10 szczepionek. W tej sytuacji takie dziecko powinno ważyć ponad 1.350 kg w pierwszym roku życia. Wiadomo także, że waga jednorocznego dziecka rzadko przekracza 10 – 15 kg. W tej sytuacji toksyczność samej rtęci zawartej w jednej ampułce, przekracza dopuszczalne normy ponad 100 razy czyli o 10 000 %. I chyba tak należy liczyć zysk producentów i ich pomagierów w rozprowadzaniu tego środka. Do tego należy doliczyć toksyczność glinu i innych pierwiastków zawartych w szczepionce.
Były bardzo ciekawe osobiste refleksje naukowców z USA, którzy opisywali swoje problemy powstałe w chwili publikacji pierwszych dowodów na toksyczność szczepionek. Wielu z nich pozbawiono pracy i zastosowano swoisty ostracyzm, nie zapraszając na sympozja i konferencje naukowe.
Bardzo ciekawe były prace doświadczalne pokazujące wypływ jonów wapnia już w 3 minucie po podaniu szczepionki szczurom. Jeżeli takie zmiany obserwujemy parę minut po podaniu injekcji, to co dzieje się z mózgiem małego człowieczka, szczególnie narażonego w okresie wzrostu na wszelkiego rodzaju uszkodzenia?
Obalono także wszelkie mity o rzekomej skuteczności szczepionek w zwalczaniu hipotetycznych epidemii. Bez mała symbolem skuteczności szczepień przymusowych stało się rzekome zwalczenie ospy. Niestety, osobnicy wyrażający taki pogląd posiadają minimalną wiedzę w zakresie historii medycyny i powtarzają jedynie teksty reklamowe producentów szczepionek. Szczepienia przeciwko ospie wprowadzono w 1801 i „już” po 178 latach WHO uznało, że można zaprzestać szczepień w związku ze zwalczeniem ospy. Tak więc zwalczenie jednej choroby zajęło „rządowej” medycynie aż siedem pokoleń. Każdy kto zna chociaż trochę historię medycyny wie, że inną chorobę wirusową tzw. poty angielskie „natura” zwalczyła w ciągu jednego pokolenia. Pierwsze zachorowania w Gdańsku stwierdzono w 1709 roku, a zakończenie nawrotów epidemii nastąpiło już w 1736 roku, tak skutecznie, że do dnia dzisiejszego nie potrafimy znaleźć jej śladów. A warto wspomnieć, że w ww. latach 1709 – 1736 ta bardzo ciężka choroba uśmierciła prawie 60 proc. mieszkańców Gdańska.
Zupełnym kuriozum był natomiast fakt poddawania szczepieniom przeciwko ospie dzieci w Polsce jeszcze do 1981 roku, a więc 3 lata po zakończeniu szczepień przez WHO. No tak, ale zapasy szczepionek były i trzeba je było rozchodować. Policzmy: 3 lata x ok. 500 000 dzieci x 50 zł. Czysty dochód do prywatnej kieszeni z państwowej kasy.
Podobnie „upłynniono” zapasy szczepionek w 1997 roku w czasie słynnej powodzi na południu Polski. Wiadomo, że na wytworzenie przeciwciał potrzeba od 3 do 6 tygodni. Tak więc szczepienie w czasie powodzi tylko pogarszało stan zdrowotny pacjenta, narażając go, gdyby taka sytuacja wystąpiła, na sepsę. Ale odpowiednia reklama w mediach zrobiła swoje i ludzie godzinami stali w kolejce do szczepień, co pokazywała telewizja.
Co ciekawe, pomimo szczepień, notujemy od początku lat 90-tych ubiegłego wieku, nawrót zachorowań na gruźlicę, rzekomo z powodu zakażeń osób przybyłych do nas z terenów dawnego ZSRR. Niestety, ta choroba występuje u ludzi szczepionych. Tak więc, albo szczepionka jest nieskuteczna (dlaczego zatem wydajemy pieniądze na jej zakup?), albo powinniśmy szukać innej przyczyny, np. niedoboru białka z powodu jedzenia kartkowych przydziałów kości w stanie wojennym lat 80-tych, a obecnie tych wszystkich fast-foodów i kiełbas faszerowanych genetycznie modyfikowaną soją.
Także przymusowe szczepienia przeciwko WZW wprowadzono w osiem lat po stwierdzeniu radykalnego spadku zachorowań na tę chorobę. W dodatku szczepi się głównie dzieci, które raczej nie zachorują. Tak samo było z „epidemią” błonnicy w w latach 1993-94, kiedy to dzieci szczepione chorowały równie często jak nie szczepione.
Należy także zwalczać kolejny absurd przemysłu szczepionkowego o rzekomej konieczności szczepienia całej populacji, bo inaczej może rozwinąć się epidemia. Jeżeli szczepienia są skutecznym sposobem zapobiegania chorobom, to osoby zaszczepione nie powinny zachorować w żadnym przypadku, a te niezaszczepione będą sobie same winne. Niestety, jak obserwujemy efekty szczepień przeciwko grypie, to sytuacja jest zgoła odwrotna. Ciężki przebieg grypy obserwuje się dużo częściej u osób szczepionych aniżeli u nieszczepionych. Tak samo było z zachorowaniami na błonnicę w latach 1993/4.
Nikt nie wyjaśnia rodzicom, że szczepienie uodparnia na 3-7 lat, więc szczepiąc 6-letnie dziecko spowodujemy, że może ono zachorować w np. 20 roku życia, kiedy to przebieg choroby jest znacznie cięższy. Nikt również nie wyjaśnia rodzicom, że naturalne przebycie choroby daje odporność dożywotnią.
Jak to podał prof. Boyd E. Haley, koszt produkcji jednej szczepionki – ampułki to 2 centy, a koszt sprzedaży to ok. 50 dolarów. Takiego zysku nie mają nawet dilerzy narkotyków czy też handlarze bronią. A poza tym sprzedaż szczepionek jest legalnym sposobem okradania ludzi.
Najciekawsze jest to, że na konferencji obecni byli nie tylko naukowcy ale także rodzice dzieci chorujących na autyzm. Nie było natomiast ani jednego przedstawiciela ekip wprowadzających szczepionki na rynek Polski, np. te z Korei Płd., powodujące ostatnio potwierdzone zgony dzieci. Nie wspomniano również, że w świetle konstytucji RP masowe, tzw. profilaktyczne szczepienia są nielegalne i sprzeczne z prawem. A podobno mamy prawników – konstytucjonalistów?!